Relacja Hani z pobytu w Nowej Zelandii
Według mnie naprawdę warto jest się angażować w takie przedsięwzięcie, ponieważ to nas rozwija i w pewnym rodzaju kształci. Poznajemy tonę osób z różnych kultur, z różnych krajów i wydaje mi się, że w pewnym rodzaju widzę świat kompletnie inaczej, znając perspektywy ludzi z całego świata. Jest to jak ogromne przedsięwzięcie, ponieważ absolutnie wszystko jest nowe i musimy się na nowo odnaleźć, ale jak przebrnie się już przez pierwszy etap szoku i zdezorientowania, zaczyna się postrzegać to miejsce jak drugi dom. Mam przyjaciół z wielu krajów, w tym Japonia, Brazylia, Szwajcaria, Francja czy Niemcy - jedna dziewczyna pochodzi z Kazachstanu, a teraz mieszka w Niemczech. Wszyscy mieszkamy w rodzinach gościnnych, co jest kolejnym szokiem, bo mamy mieszkać z nieznajomymi przez dłuższy czas, od 3 miesięcy do nawet 3 lat. Są trudności, wiadomo, ale w zespole ludzi, którzy się nami opiekują, znajdują się niesamowici ludzie i zawsze zrobią wszystko, abyśmy czuli się lepiej. Rozumieją jak ciężka potrafi być ta odmiana i że czasem potrzebujemy pomocy, jednak również zachęcają do próbowania nowych rzeczy i poznawania jak najwięcej ludzi jak się tylko da. Jest tutaj ogromna ilość ludzi (szkoła, do której chodzę ma ponad 1500 uczniów) i każda jedna osoba jest inna. Każdy ma inną historię i inaczej widzi świat. I wydaje mi się, że ta możliwość poznawania tak różnorodnych ludzi jest przepiękna.
Językowo bywa różnie. Nie będę owijać w bawełnę, i na pewno nie będę kłamać, bo angielski to nie jest jedyny język, w którym ludzie tutaj się porozumieją. Szczególnie jeżeli chodzi o Nową Zelandię, tutaj jest skupisko wszelakich kultur i nie trudno znaleźć kogoś, którego językiem ojczystym wcale nie jest angielski. Jest tutaj wiele Niemców, wiele osób z Ameryki Południowej oraz wiele osób z zakątków Azji. Dodatkowo, często w grupie "international students", którzy przylatują w styczniu, kwietniu, lipcu i październiku znajdują się osoby z tego samego kraju i wiadomo, że będą oni rozmawiać ze sobą wspólnym językiem. Rozmawianie po angielsku sprawia teraz problem, bo trzeba ludziom przypominać, że nie wszyscy rozumieją niemiecki, nie wszyscy rozumieją portugalski, także muszą posługiwać się językiem angielskim. Znaczna większość Japończyków ma ogromne trudności z językiem angielskim, więc najczęściej spotykają się z innymi Japończykami, Niemcy w większości mówią dobrze, podobnie jak Brazylijczycy, jednak wszyscy wolą komunikować się w języku, który jest dla nich najłatwiejszy. Ja jestem jedyną osobą z Polski, chociaż podobno jest jedna dziewczyna w naszej szkole, która też pochodzi z Polski, tak samo jak moja przyjaciółka z Francji, która już wróciła do domu, przez pewien czas była jedyna z Francji. To oznacza, że nie jesteśmy w stanie z nikim rozmawiać naszym językiem ojczystym, więc musimy przypominać innym, żeby mówili po angielsku. Ale szczerze mówiąc, poziom języka według mnie powinien być wysoki, chcąc tutaj przyjechać, ponieważ im lepiej posługuje się językiem angielskim, tym więcej osób można poznać. Dodatkowo, niezwykle trudno coś komuś przekazać jak nie mówi się tym samym językiem. Parę Japończyków zdecydowało się wylecieć na tą "wymianę" praktycznie nie znając języka i według mnie to był błąd. Nie można liczyć na to, że pozna się osoby, które mówią tym samym językiem i też nie można zostawać samemu. Te wymiany w bardzo małym procencie mają pomóc z językiem, a w dużym są dlatego, żeby poznać wartościowych ludzi. Wiele osób, które tutaj poznałam mówią mi, że poznali ich najlepszych przyjaciół właśnie tutaj, a nie w domu.
Dodatkowo, wydaje mi się że taka wymiana nie nadaje się dla introwertyków. Chcąc wyjechać w takie miejsce trzeba pamiętać, że tutaj najważniejszą rzeczą jest bycie otwartym. Należy poznawać jak najwięcej ludzi i korzystać z wielu możliwości, jakie tutaj mamy. Jedną z najgorszych rzeczy tutaj jest to, że przyjaciele wylatują i muszą wracać do domu. W kwietniu pożegnaliśmy już 18 osób, z czego 4 osoby był mi bliskie i to chyba boli najbardziej. W lipcu kolejne 44 osoby wrócą do domu i kolejne 40 przyleci. Ta część jest najgorsza, bo nie możemy nic na ten temat zrobić. Musimy pożegnać się z przyjaciółmi i mieć nadzieję, że uda nam się utrzymać kontakt. Dlatego też trzeba korzystać z każdego dnia i poznawać ludzi, żeby ten czas był jak najlepiej spędzony. Wiadomo, że doświadczenie każdego z nas jest inne, ale niektórych rzeczy nie da się ominąć. Przylatując tutaj miałam nadzieję, że uda mi się ominąć płacz i smutek w pierwszych dniach, ale chyba od tego uciec się nie da. Każdy ma inny powód tego emocjonalnego rozjazdu, ale to nie zmienia faktu, że taki rozjazd ma miejsce. I prawdopodobnie wiele aspektów składa się na taką panikę, jak bycie wrzuconym w kompletnie nowe środowisko, gdzie ludzie oczekują, że się odnajdziesz. Ale to szybko mija, i potem nie chce się myśleć o powrocie do domu.
Wydaje mi się, że nie da się mentalnie ani psychicznie przygotować na to przedsięwzięcie. Trzeba pojechać, i martwić się o wszystko jak się już tam będzie. Jest to też taki test dorosłości, bo nikt nam nie pomaga się odnaleźć, nikt nie pomoże znaleźć przyjaciół i nikt nie poprowadzi za rękę przez ten rok. Trzeba dać sobie radę samemu i niektórzy nawet mówią, że to rzucenie się na głęboką wodę było dla nich dobre, bo nauczyli się czegoś nowego, poznali nowych ludzi i zmienili się na lepsze (…).
Hania